Michalina
Ostromęcka
z
domu Swolkień
10
maja 1880 - 3 maja 1981
Córka
Edwarda Swolkień i Felicji Korwin Kurkowskiej, nazywana w rodzinie
Lineczką lub Misią. Miała siedmioro rodzeństwa, pięciu braci - i
dwie siostry. Swolkieniowie byli właścicielami dóbr
ziemskich w powiatach kowieńskim i wiłkomirskim w guberni
wileńskiej. Wokoło rodzinnych Szejkun rosły piękne lasy, a do
majątku należało parę folwarków. Na skraju lasu była kaplica -
grobowiec, zbudowana przez dziada Edwarda na pamiątkę po żonie
Michalinie, którą bardzo kochał i po której wnuczka odziedziczyła
imię. Chciała iść do zakonu, ale do Niepokalanek poszła jej
siostra Karolina. We wczesnej młodości przeżyła wielką miłość
do nauczyciela braci - p. Makomaskiego.
Ojciec
wydał ją za mąż 10 sierpnia 1901 r. za Piotra Ostromęckiego,
porucznika wojsk carskich. Przez 15 lat małżeństwa urodziła
ośmioro dzieci: Stanisław,
umarł w młodym wieku, na serce, a drugi, Piotr, jako
oficer pułku szwoleżerów, został w 1939 r. aresztowany przez
wojska bolszewickie, wywieziony poza granice kraju i zamordowany w
Katyniu. Tam jego zwłoki zostały przez Niemców wykopane,
rozpoznane i zidentyfikowane. Najstarsza córka Jadwiga
(prababcia moich dzieci)
Janka
wyszła za maż za Wacława Zielonkę. Helena,
piąta z kolei została żoną Jacka Januszewskiego. Alina umarła
mając 23 lata, zostawiając narzeczonego, Jana Wolskiego. Stefan,
najmłodszy, zdobył wykształcenie rolnicze, ożenił się z Janiną
Zieleniewską i zamieszkał w Sochaczewie. Z woli rodziców, jako
najmłodszy syn miał się stać dziedzicem Tomaszowic. Niestety
wojna pokrzyżowała wszystkie plany. Córka Wanda wyszła
za Bogusława Osuchowskiego, z którym miała 3 dzieci Bogusława i
Magdę i Kazimierza.
Piotr Ostromęcki - zamordowany w Katyniu. |
Kiedy
zmarł mąż (25 XI 1916) najstarsze (Jadwiga) miało 14-15 lat, a
najmłodsze (Stefan) - 7 miesięcy. Została sama, nie znając się
na niczym, a musiała zająć się nie tylko dziećmi, ale też
majątkiem i założoną przez Piotra szkołą. Pomóc miała „Rada
Opiekuńcza”, do której należał brat Michaliny Konstanty i
właściciele sąsiednich majątków. Michalina słuchała, ale
robiła często „po swojemu”. Większość czasu spędzała w
Lublinie, w kamienicy przy ul. Niecałej, bo dzieci uczyły się w
mieście. Spraw majątku pilnował administrator. Starała się jak
najlepiej wychowywać dzieci. Ksiądz miał u niej zawsze pierwsze
miejsce przy stole. Zdarzało się, że w czasie wakacji mieszkał w
pałacu i po parę tygodni. Z biegiem lat przebudowała kaplicę w
mały kościółek i zaczęła starać się w Kurii o ustanowienie
parafii. W 1922 r. zmarł nagle najstarszy syn – Stanisław. Po
Jego śmierci zapisała
18 morgów pod kościół, na plebanię i małą 2 klasową szkółkę
z mieszkaniem nauczycielskim za parkiem w drodze do Nałęczowa.
Urządzała też w Tomaszowicach rekolekcje dla młodzieży. W 1924
roku Michalina Ostromęcka wymawia szkole lokal w pałacu i zajęcia
przenoszą się do izb w czworakach oraz pomieszczeń wynajętych od
gospodarzy. W
1940 r., w wypadku złamała nogę, którą potem trzeba było
amputować do kolana. W szpitalu spędziła 5 miesięcy. Bardzo
cierpiała, ale jakoś przeżyła i w maju wróciła do Tomaszowic,
gdzie były jej wnuki - Maryś i Magdalena Osuchowscy (dzieci Wandy)
oraz nauczycielka i często zmieniające się pomoce domowe. Pociechą
była dla niej kaplica. Jak tylko mogła to do niej chodziła, żeby
tylko być na Mszy świętej. W 1945 roku, w dobrach rodziny
Ostromęckich ma miejsce reforma rolna.
Michalina pałac
opuściła 20 sierpnia 1950 r. Wyjechała do Poznania, gdzie
zamieszkała z córką Wandą i jej rodziną w Fabianowie, w małym
domku na peryferiach miasta.
Przed
opuszczeniem pałacu porządkowała rodzinne „papiery” i wiele z
nich spaliła. Książki treści filozoficzno-religijnej ofiarowała
Katolickiemu Uniwersytetowi Lubelskiemu. Kiedy złożyła podanie do
władz o pozwolenie zabrania z Tomaszowic reszty swojej własnej
biblioteki, którą skonfiskowano, otrzymała odpowiedź odmowną.
We
wspomnieniach kuzynów i córki Wandy pozostała osobą wspaniałą,
rzadko spotykanym typem kobiety. Była niezwykle religijna, pogodnego
usposobienia, poddająca się wyrokom Bożym. Nieszczęścia, które
ją spotykały - śmierć męża i 4 dzieci, trwałe kalectwo
(amputacja nogi) i utrata majątku po wojnie nie zachwiały jej
głębokiej wiary w sprawiedliwość boskich wyroków. Nadal była
pełna dobroci, uprzejmości i łagodności, a gniew nie miał do
niej dostępu.
Dzieci
wychowywała jak tylko można najpobożniej. Mówiła z nimi i ze
służbą pacierze, prowadziła do kościoła. Nie pieściła ich,
żeby nie rozwijać, jak mówiła, małostkowości. Dobierała im
towarzystwo rówieśników, tak, że dom nieraz był pełen
młodzieży. Modliła się często i spisywała wszystko, co tyczyło
się duszy. To pisanie było pod koniec życia jej pociechą. Z
kulami pod pachą jeździła autobusem do kościoła do Żabikowa. W
kościele miała swój jubileusz 100 lecia. Zmarła w rok później,
w święto Matki Bożej, w wieku 101 lat, prawie nagle, bo do
ostatniego dnia, słabo, ale chodziła.